Niepokoi mnie zachowanie mojego kolegi, z którym kiedyś miałem wspólnie iść do burdelu gdy skończymy 18 lat.
Oczywiście zrezygnowaliśmy obaj i aktualnie minęło ponad pół roku odkąd jestem pełnoletni. Ale wyznanie nie o tym tylko o jego niepokojącym zachowaniu.
Niedawno mi się pochwalił, że udało się jemu wejść w relację friends with benefits, na początku byłem z niego dumny i podziwiałem go za to. Ale ujawnił mi po pewnym czasie, że jego znajoma, którą posuwa ma stwierdzoną dwubiegunowość i on to wykorzystuje. I nie chodzi tylko o to, że dzięki temu ma zapewnione zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych, ale także bawi się jej emocjami.
Jak chce ją do czegoś zmusić, albo jej czegoś zabronić to wystarczy, że ją zwyzywa, a ona przeprasza za to, że chciała postąpić inaczej niż jaśnie pan sobie życzy. Sam nawet opowiadając o tym mi powiedział "hehe kurwa mam ją na smyczy".
Aż ciężko mi uwierzyć, że ktoś kogo wcześniej uważałem za przyjaciela tak perfidnie wykorzystuje jej dwubiegunowość.
Próbowałem mu uświadomić jak straszne jest jego zachowanie, a on tylko odpowiedział "pewnie mi zazdrościsz, ale i tak ci życzę żebyś trafił na taką alternatywkę, która ci się podporządkuje".
Nie ma żadnych dowodów na to, że jego opowieści są prawdziwe, więc liczę na to, że wszystko to jego zjebane fantazje bo wcześniej bym nawet nie pomyślał, że ma takie skłonności.
Przykro mi, niestety spora część "piwniczaków" tak kończy. Dlatego jest na nich taki hejt.
Cieszę się, że widzisz, że takie zachowania są złe i że się rozwijasz 😊
Któregoś dnia nieoczekiwanie na ig dostałam wiadomość od nieznajomego. Kilka miesięcy pisania i w końcu spotkanie. Te motylki, ten dotyk. Cudowne.
Jednak jestem w związku. Związku można powiedzieć przyjacielskim.
I teraz pytanie.
Lepiej zostać w tym co się zna od kilku lat, gdzie nie czuje się miłości i szacunku, czy lepiej rzucić się na głęboką wodę tam gdzie są uczucia, pragnienie i chęci z obu stron?
Dodam, że mój obecny związek jest taki, że utrzymuje go od kilku lat, nie ma między nami bliskości. On tłumaczy się, że już mu nie staje, ale nie ma problemu z pornosami. Nie pracuje, nic nie robi w domu. Po prostu mam tego dość. To jest bardziej jak moje dziecko niż partner.
Jak chłop woli cipkę na ekranie od prawdziwej cipki to jest jakiś kvrwa chory umysłowo ale i tak mogłaś najpierw go rzucić a później j3bać się z innym chłopem i wtedy nawet mu nagrać żeby żałował że wolał bawić się swoją fujarą
Wyznanie #RAoZf zainspirowało mnie do podzielenia się z wami swoją frustracją.
Od kilku lat mieszkamy z narzeczonym na emigracji. Mimo to, oboje doskonale posługujemy się językiem kraju, w którym mieszkamy. Ja pracuję jako nauczycielka w prywatnej placówce. Mamy zajęcia dla dzieci w różnym wieku, na zajęcia z maluchami mogą wchodzić rodzice - dzieci czują się bardziej komfortowo i rzeczywiście mogą wyciągnąć coś z zajęć. A raczej - mogły. Do jednej z grup z maluchami w wieku 4-5 lat dołączyło dziecko, które jest absolutnie nie do opanowania. A wraz z nim - obojętna mamusia. Dziecko krzyczy, biega, kompletnie ignoruje i mnie i wszystkich dookoła. Chowa się w zakamarki sali, otwiera szafki itp. Ja, robię co mogę, ale nie mogę co 30 sekund (dosłownie!) przerywać zajęć, żeby ustawić go do pionu. Posłucha na 10 sekund i zaraz to samo. Było wypraszanie z zajęć, rozmowy z mamą, mimo, że sama jest naocznym świadkiem jego zachowania. Było niedawanie punktów (dzieci po każdych zajęciach dostają punkty, takie jakby plusy - każde dziecko dostaje niezależnie od tego czy się udziela czy nie, czy umie odpowiedzieć na pytania czy nie, tak więc "przetrzymanie" punktu do czasu, gdy chłopczyk będzie znośny to naprawdę ekstremalna sytuacja w naszym systemie). Nic nie działa, matka daje się roznosić, wzrusza tylko ramionami na jakiekolwiek uwagi. Nie wiemy już co robić, zajęcia są niemożliwe do przeprowadzenia, cierpią na tym inne dzieci, bo nie są w stanie nic z nich wynieść. Druga sprawa, że im dłużej taka sytuacja trwa, tym bardziej inne dzieci zaczynają rozrabiać, bo kolega wydaje im się fajny w tej całej swojej "rebelii". Dołączył miesiąc później niż inne dzieci - do czasu zanim się pojawił, grupa była jedną ze spokojniejszych. Rozmawiałam z dyrektorką placówki, ona zaś z matką i tu znowu - koło się zapętla. Do tego matka zaczęła mówić mojej przełożonej, że dziecko mnie po prostu nie rozumie. Dodam, że moje imię nie brzmi polsko, jest wręcz popularniejsze w kraju, w którym obecnie mieszkam niż w Polsce. Mój język (nie chwaląc się, jest naprawdę na poziomie bliskim rodzimemu) nie był problemem dopóki mamusia nie dowiedziała się, jak brzmi moje nazwisko (to już typowo polskie). Całe szczęście moja przełożona to naprawdę złota kobieta, doskonale znająca całą sytuację - także tę moją lingwistyczną. Dzień, w którym przychodzi ta grupa jest jednym z najkrótszych w całym tygodniu, a jednak ta godzina spędzona z nimi męczy mnie jak 5 godzin z innymi grupami. Nigdy nie chciałam mieć własnych dzieci - te w pracy mi wystarczą i każdego dnia rano dziękuję sobie za tę decyzję, gdy wraz z narzeczonym możemy spędzić poranek w ciszy. Natomiast zawsze po zajęciach nasuwa mi się jedna myśl: jak bardzo współczuję rodzicom tego chłopca, jeśli dom roznosi tak bardzo jak moją salę...
A nie można jej po prostu powiedzieć jej, że nie chcecie ich w tym przedszkolu
Może właśnie ten miesiąc był w innej placówce, wywalili go i dlatego jest u Was. Dziecko sobie pozwala, bo ma władzę nad rodzicami, a nie odwrotnie.
Jako ojciec dwojga krasnali ustosunkuję się dwóch ostatnich kwestii.
Po pierwsze, można mieć dzieci i poranki w ciszy. Kwestia tego jak się je wychowa.
Po drugie, mam absolutnie zerowe a wręcz ujemne współczucie do rodziców którzy wydali na świat potworki jak z wyznania. Masz dziecko to się nim zajmij.
Jestem 35-latkiem, który prawie nigdzie nie widuje kobiet.
Znajomych ogólnie jest w moim życiu niewielu, głównie są to współpracownicy, bo ludzie z wcześniejszych etapów życia albo nie dogadywali się ze mną, albo kontakt wygasł z powodu dużych odległości.
O ile regularnie spotykam się z wieloma mężczyznami (różne wzajemne przysługi, wspólne wyjazdy, wycieczki), to jakikolwiek regularny kontakt utrzymuję tylko z trzema kobietami - dwie "świeże" mężatki, i jedna w wieku takim, że mógłbym być jej synem. Jeśli widzę jakąś inną, to tylko dlatego, że obsługuje mnie pracując w sklepie, czy też przypadkowo mijamy się na korytarzu w pracy (tak, próbowałem nawiązać z kilkoma współpracowniczkami znajomość, nie osiągnąłem tu znaczących sukcesów), albo na jakimś górskim szlaku, widząc się przez kilka sekund i mówiąc "cześć". Mieszkam trochę na uboczu, w rzadkiej zabudowie, i nawet swoich sąsiadów widuję bardzo rzadko.
Swoją partnerkę wiele lat temu poznałem w internecie, w miejscu, gdzie od lat spędzam regularnie trochę czasu. Jednak po około roku znajomości rozstaliśmy się. Przez cały rok związku może dwa razy spotkałem jakąś jej koleżankę.
Wspomniane miejsce w internecie jest obecnie dość hermetyczne, służy rozmowom w stałym gronie, raczej nie pojawia się nikt nowy (owa dawna partnerka była jednym z tych nielicznych wyjątków), a niewielu tamtejszych aktywnych użytkowników widuje się ze sobą w "realu". A nadzwyczaj trudno o spotkanie życiowej partnerki, gdy żadnej kobiety nie daje się poznać nawet na tak zwanej stopie koleżeńskiej.
Lata temu próbowałem korzystać z tak zwanych portali "randkowych" - choć nawet nie w celu znalezienia miłości, a po prostu znajomych, z którymi można zamienić kilka słów na każdy temat czy wybrać się na jakąś wycieczkę. Jednak w większości przypadków nikt nie próbował tam nawet odpisywać na moje wiadomości - a gdy już odpowiedź przyszła, to zawsze, za każdym razem, była tak niezrozumiała i pełna błędów ortograficznych, że aż znikała ochota przeczytania jej do końca. Przypuszczalnie po prostu brakuje mi zdolności tworzenia takich wiadomości, które mają szansę zainteresować kogoś nieznajomego.
W innych dziedzinach życia wiedzie mi się całkiem nieźle, nie mam problemów finansowych, mam ciekawe zajęcia i nie nudzę się całymi dniami, lubię swoją pracę.
Obserwując swoje otoczenie, odnoszę wrażenie, że jestem tutaj pewnym ewenementem. Czy inni mężczyźni w wieku 30, 35, 40 lat mają podobne doświadczenia ze znajomościami z płcią przeciwną, albo może nawet z tą samą? Czy podobna sytuacja występuje też wśród kobiet?
Mieszkam z facetem, on bardzo chciał mieć dziecko (ja mam już swoje) jestem po przejściach. Zachodziłam w ciążę 6 razy i 6 razy poroniłam.
Ten związek wydaje mi się coraz bardziej bez sensu. Jego rodzice nie chcą mnie poznać z tego względu, że mam dzieci, a on mimo to chce zakładać rodzinę. Jestem w tym wszystkim coraz bardziej nieszczęśliwa, ale nie mam dokąd pójść. Wcześniej miałam mieszkanie, sprzedałam je.
Wszystko postawiłam na jedną kartę. Nie chcę wracać do rodziców, ponieważ ojciec molestował mnie, gdy byłam dzieckiem. Boję się o własne dzieci.
Straciłam pracę, przeprowadzając się do niego. Obiecywał mi złote góry, a tym czasem jestem w więzieniu.
Nie mam koleżanek, przyjaciół, jedyną osobą z którą pozwala mi się przyjaźnić była jego siostra, ale ukróciłam ten kontakt, bo czuję się źle z tym wszystkim. Co miesiąc dokładam mu do domu 1000 zł oprócz tego robię zakupy miesięcznie za około 800 zł.
Nie mogę sobie za bardzo na nic pozwolić😔, bo nic mi praktycznie nie zostanie, gdy opłacę szkole i kupię wszystko inne niezbędne dzieciom. Szukałam mieszkania do wynajęcia jednak z moimi obecnymi funduszami jest to niemożliwe.
Nie wiem kompletnie co robić. Dodam, że nie jestem z nim w związku małżeńskim.
Sprzedałaś mieszkanie i co zrobiłaś z kasą? Postawiłaś na złą kartę najwyraźniej. Zacznij od znalezienia pracy.
Czemu płacisz za szkołę dzieci? Nie ma darmowych? Jako samotna matka nie dostajesz jakichś dodatków? A dzieci alimenty albo rentę, jeśli ich ojciec nie żyje?
Jestem szczęściarą. Mam narzeczonego, jakiego zazdrości mi wiele kobiet z mojego otoczenia. Są zdumione, że sam umie ugotować, wziąć się za sprzątanie, sam sobie kupi koszulę itd. Jednak we mnie narasta złość i czuję, że to moja wina. Otóż mój narzeczony jest absolutnie powolny. I nieco niezorganizowany. Czemu mi to wadzi? Bo czuję się poszkodowana w obowiązkach domowych. Mamy do zrobienia pulę zadań. I w czasie kiedy ja zdążę pozmywać, wytrzeć kurze, posprzątać całą kuchnię, zdjąć pranie z suszarki, wstawić nowe, skoczyć na zakupy, rozpakować zakupy itd, on nie zdąży nawet łazienki ogarnąć. Wpadłam na pomysł, że po prostu podzielimy się zadaniami. Niech każde zrobi swoje. Ja skończę wcześniej, będę miała wolne, a on niech sobie kończy kiedy chce. Niestety, wtedy zaczyna się litania, że skoro nic nie robię, to mogłabym jeszcze... I wymyśla całą listę rzeczy, które jeszcze mogłabym zrobić. Kiedy poruszam ten temat obrusza się, że jestem za leniwa. Próbowałam pracować wolniej, ale nawet nie umiem zwolnić AŻ TAK. A ja jestem tylko coraz bardziej wkurzona, że robię 90% w domu, bo on nie zdąża. Tak samo jak gdzieś wychodzimy. Kończy się tak, że ja ogarnę siebie, mieszkanie, a potem jeszcze prasuję mu koszulę itd, bo on nie zdąży. Dodatkowo, jak on sprząta, to co chwila mnie woła, żebym przerwała to, co robię i mu pomogła. Odłożyła ścierkę, podtrzymała koszyk, żeby on pod nim wytarł, przesunęła mu kwiatki, żeby było mi wygodniej myć parapet. Jakieś pomysły jak jeszcze można to ogarnąć?
Nie pomagać. Tyłek też mu chodzić podcierać jak jest na dwójce? Skoro da radę sam to inne rzeczy też będzie dał radę. Ale wie, że jak zawoła to przyjdziesz więc to robi.
Jak skończysz to wyjdź z domu po zakupy chociażby albo na spacer. Albo się rozstań z dużym dzieckiem. To też wyjście. A jak woła to idź mu powiedz, że Ci przeszkadza i ma przestać.
Mój mąż też ogarnia obowiązki domowe wolniej niż ja. Zawsze mieliśmy podział, który powoli wraca. Ja robię swoje, on swoje, żadne z nas się nie wtrąca w obowiązki drugiego. Np ja gotowałam, on sprzątał po gotowaniu i zjedzonym posiłku. Ja myłam podłogi, mąż w tym czasie robił tygodniowe zakupy.
Pracuję na obecnym stanowisku nieco ponad miesiąc, a mam dość po dwóch dniach bez lidera działu. Zaznaczę, że totalnie nie mam wcześniejszego doświadczenia w branży, w której pracuję obecnie.
Zostałam sama na kilka dni, a następny tydzień maluje się tak, że też będę musiała radzić sobie sama, bo lider wyjeżdża na szkolenie. W ciągu tych dwóch dni popełniłam tyle małych błędów, tyle kwiatków wyszło, tyle głupich rzeczy, którym dałoby się zaradzić, gdyby był ktoś bardziej doświadczony, że mnie samą to boli. Starszy stażem kolega okazuje zero chęci pomocy i w ogóle myślenia i część roboty jeszcze robię za niego. Moje szkolenie polegało na niecałych dwóch tygodniach wylania wanny informacji na mnie i radź sobie. Nie czuję się nawet odrobinę decyzyjną osobą, a tym bardziej nie w tematach, w których jestem totalnie zielona, a pytania i problemy ciągle napływają.
Jestem sfrustrowana tym, że popełniłam te błędy, jestem sfrustrowana tym, że zostałam z tym wszystkim sama i zwyczajnie mnie cała sytuacja przytłacza. Nie byłam nawet dobrze przeszkolona z rzeczy praktycznych, nie rozumiem, jak wiele rzeczy funkcjonuje albo gdzie szukać informacji i do kogo o cokolwiek pisać. Jak można zostawić tak zielonego pracownika samopas?
Jeśli te błędy nie zagrażają zdrowiu i życiu a ty nie masz odpowiedzialności materialnej to rób swoje i bierz pieniądze tak długo jak dasz radę wytrzymać.
Historia będzie dotyczyła rekrutacji pracowników. Po prostu mi się odechciewa wszystkiego.
Aktualnie w firmie poszukujemy nowych osób. Pojęcia nie mam, jak to się dzieje, ale jakość CV oraz zachowanie pracowników spada na psy. Oczywiście dotyczy to znacznej większości. Jednak po kolei.
W swoich ogłoszeniach wyraźnie wskazujemy, jaki będzie zakres obowiązków, czego oczekujemy i co oferujemy. Oto kilka przykładów rekrutacyjnych:
– W ogłoszeniach jest informacja, że zdjęcie jest niezbędne. A część CV jest bez zdjęć. Serio ktoś liczy, że ktoś odpowie na ogłoszenie bez podstawowych wymogów? Owszem, pewnie znajdą się tacy, co powiedzą, że wygląd nieważny. To pewnie ci brzydcy i co o siebie nie dbają oraz zawodowo odpisują na komentarze. Prawda jest taka, że każdy może być ładny i zadbany, bo piękni to faktycznie niektórzy. W naszej pracy wygląd jest ważny ze względu na kontakty.
– Format – rozpatrujemy tylko wersję PDF, bo inne się rozjeżdżają lub są nieczytelne. Połowa CV ma błędny format. Oczywiście podaliśmy w ogłoszeniu, że CV innych niż w PDF nie rozpatrujemy. Jednak, jak widać, większość nie czyta, tylko wysyła.
– Kandydatka wysyła CV. Jest zasada, że przed zaproszeniem na rozmowę weryfikujemy aktywność kandydata w Internecie. No i okazało się, że pani pracuje w sklepie i jednocześnie wystawia mu w sieci negatywne opinie. No kurna brawo.
No i pracownicy. Na przykładzie własnym powiem, że mam większości dość. Postawa roszczeniowa. A nie potrafią nic. Osoba kończąca bankowość ma problem ze znalezieniem danych firmy. Osoba po administracji nie wie, czym się różni rozporządzenie od ustawy. Pewnie, że jest okres przyuczenia. Jednak do k... nędzy, to tak jakby zatrudnić kierowcę ciężarówki i uczyć go jeździć. Pracownika zatrudnia się, żeby się odciążyć, a widzę, że większość tej pracy dodaje. Oczywiście bierzemy pod uwagę, że osoba nowa musi się zaaklimatyzować. Jednak brak jest podstawowej wiedzy. Patrzę też na inne firmy i co? Przykładowo wchodzi się do pustego sklepu i są trzy pracownice. Kto cię obsługuje? Nikt. Pewnie, lepiej sobie pogadać. To jest nagminne. Potem te sklepy się likwidują, bo są niewydajne. Oczywiście te osoby potem narzekają na pracodawców, a nie na siebie. Pierwsi są do narzekania, że wszędzie dają najniższą krajową. Tylko nikt nie policzy, że ta minimalna krajowa z kosztami ile kosztuje plus pełna odpowiedzialność pracodawcy za pracownika w razie jego błędu. My dajemy dodatkową premię i możemy na tym wyjść tak, że lecimy na minusie.
Jak się domyślam, zaraz pojawią się komentarze, że jak to tak, że pracownik ma swoje prawa, że widać po wpisie, że jest nie taki czy inne bzdety. Oczywiście, że pracownik ma swoje prawa i są one szanowane. Jednak to pracodawca ma swoje oczekiwania względem przyjętej osoby. A często te osoby są do dupy, bo inaczej tego nazwać nie można.
1) Zdjęcie - rozumiem że to praca w modelingu? Chyba kompetencje powinny być ważniejsze, niż wygląd. Jeżeli odrzucicie najlepszego kandydata, tylko dla tego że nie załączył zdjęcia, to nie jest to zbyt korzystne dla firmy. Nie ma przepisu prawnego nakazującego dodawanie zdjęcia do CV, ani zakazującego wymagania dodawania zdjęć. Nasze prawo jak zwykle nie nadąża za sytuacją na rynku pracy.
3) Urząd Ochrony Danych Osobowych przedstawił opinię: gromadzenie przez pracodawców i rekruterów informacji zamieszczanych przez kandydatów na swój temat w social mediach jest co do zasady niedopuszczalne i dotyczy to również informacji dostępnych publicznie.
Inna sprawa, że tego nie da się w sensowny sposób kontrolować i jeżeli jakieś informacje są udostępniane publicznie, to nie ma żadnego przepisu prawnego zakazującego ich pozyskiwania, zresztą 3/4 firm "prześwietla" swoich kandydatów, więc wrzucanie do internetu treści, przez które ktoś może być negatywnie oceniony, przez potencjalnego pracodawcę, to głupota. Każdy sam odpowiada, za to co zamieszcza w mediach społecznościowych i powinien być świadomy, że może to dotrzeć do osób, które mogą ich użyć przeciw danej osobie.
Pracownica ze sklepu popełniła błąd, że wystawiła opinię tak, że można było powiązać to z jej osobą, ale ma prawo wyrażać opinie, nie lubić swojej pracy i może dla tego chce odejść.
4) Jak patrzycie na zdjęcia, a nie kwalifikacje, to nie oczekujcie ogarniętych pracowników. Nie oczekujcie po kimś, kto dopiero zakończył edukację, ogarnięcia na poziomie pracownika z 10 letnim stażem. Poza tym po to są szkolenia, przyuczenie do pracy i okres próbny - ktoś nie ogarnia, to nie przedłużacie umowy - proste.
5) Pracodawca powinien rozliczać swoich pracowników z ich pracy - od tego są premie, czy upomnienia. Jak pracodawca nie potrafi zmotywować swoich pracowników, to sam sobie jest winien.
Poza tym pracodawca może zwolnić pracownika, a pracownik odejść - jak się nie podoba.
Ja dla zasady nigdy nie dołączam zdjęcia do cv. Po prostu uważam, ze mój wygląd nie ma nic do kompetencji na stanowisko. Nie startuje na modelkę, w części prac miałam kontakt z klientem (bezpośredni tylko w dorywczej pracy na studiach). Dotychczas żaden mój potencjalny pracodawca nie miał z tym problemu.
Jestem nauczycielem matematyki. Moi uczniowie (i nie tylko moi, a ogólnie uczniowie) uważają, że nie wiem, kiedy ściągają. No cóż, wiem o tym doskonale. No ale przecież nie postawię jedynek całej klasie...
Gdy miałam siedem lat, moi rodzice się rozwiedli i zamieszkałam z mamą. Mieszkała tam też moja kuzynka starsza ode mnie o 6 albo 7 lat i dwaj kuzyni z rodzicami. Ta sytuacja siedzi mi w głowie i choć większości wydarzeń z tamtego okresu praktycznie nie pamiętam, jedynie urywkami (emocje, stres, rozwód rodziców były dla mnie szokiem), to jedno pamiętam doskonale. A mianowicie jak kuzynka zamykała się ze mną w łazience i kazała wkładać sobie palce wiadomo gdzie. Nie mam pojęcia, dlaczego nikomu o tym nie mówiłam, nie pamiętam, jak mi to tłumaczyła, wiem, że robiłam to niechętnie w zamian za zabawę lalkami (uwielbiałam się wtedy bawić z kuzynką).
Nie mam żadnej traumy czy urazu, być może dlatego, że nie rozumiałam tego, jednak siedzi mi to w głowie i często to sobie przypominam. Wtedy czuję się dziwnie, zastanawiam się, czy to było molestowanie. Zaznaczę też, że dziś jestem prawie dorosła, a kuzynki nie widziałam praktycznie od tamtych wydarzeń. Nie czuję się skrzywdzona, jednak mam mocną odrazę do niej, no bo jak można w ten sposób szantażować dziecko?
Może akurat czyta anonimowe i poczuje się teraz dziwnie?
Tak, panno M., pamiętam to :)
Jak najbardziej doszło do molestowania. Masz szczęście, że nie masz traumy, ale molestowanie jest nawet wtedy, gdy ofiara wyszła z niego bez urazu psychicznego.
Przykro mi, niestety spora część "piwniczaków" tak kończy. Dlatego jest na nich taki hejt.
Cieszę się, że widzisz, że takie zachowania są złe i że się rozwijasz 😊