Za każdym razem, gdy zaczynam się zadowalać, dopadają mnie bardzo natrętne myśli. Otóż przypominam sobie swoich pradziadków i zastanawiam się, co jeśli mnie teraz obserwują z nieba. Myśl ta wprawdzie po jakimś czasie znika, ale pierwsza początkowa minuta zawsze jest dla mnie niesamowicie niezręczną i wstydliwą próbą zastąpienia obrazu moich pradziadków na jakieś sprośne rzeczy. Szczytem nieczystości i zażenowania jest dla mnie, gdy obie te myśli się ze sobą zlewają – wtedy to dziadziusiowe twarze migają mi między golizną. Za każdym, kurde, razem.
Nie wiem skąd mi się to wzięło. Ja przecież nawet wierząca nie jestem...
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie – jak mogło wydawać się po głosie – chłopiec w wieku ok. 10-11 lat. Numeru nie znałam, nie miałam go w kontaktach, ale co tam. Odbieram i słyszę:
– Halo, mama! Mogę iść do Kuby?
No ja bym nie skorzystała z okazji? ;)
– OK, ale najpierw obierz ziemniaki – odpowiedziałam.
Dzieciak się rozłączył.
Po jakimś czasie dostałam SMS o treści: „Obrałem ziemniaki. Wrócę około 19”.
Odpisałam: „OK. Baw się dobrze” i żyłam w przekonaniu, że ta prawdziwa mama będzie wielce zadowolona, że ma takie uczynne dziecko :D
Ciągle się kompromituję.
W stresie nie myślę racjonalnie i zawsze gadam jakieś głupoty, których normalnie w życiu bym nie powiedziała, przez co robię z siebie debila. Gdy taka stresowa sytuacja dobiegnie końca, to dopiero zdaję sobie sprawę, co zrobiłam...
Koniec lat 90., dostaję swój pierwszy komputer. Pamiętam, że byłem jeszcze w szkole podstawowej. Czasy, gdzie gry były dostępne jedynie na giełdach albo w gazetkach w kiosku. Windows 98 dawał do zabawy tylko sapera, pasjansa i Painta... i o nim mam historię.
Moi rodzice wiedzieli o komputerach jeszcze mniej niż ja, ale oczywiście wymądrzali się, jakby studiowali informatykę w latach 70. No i pewnego razu jak sobie coś rysowałem, zauważył to ojciec i powiedział, żebym nie używał tak dużo kolorów, bo się skończą, a on mi potem nie będzie woził komputera do naprawy, żeby je napełnić :D
No i przez jakiś czas żyłem w niewiedzy z czarno-białymi grafikami...
PS Nie zawsze słuchajcie rodziców, szczególnie jak się na czymś nie znają ;)
Mam 25 lat i czuję, że marnuję życie w pracy.
Poszedłem na studia związane z IT, już w trakcie złapałem jedną w miarę dobrze płatną pracę, potem drugą, trzecią i tak przeskakiwałem z miejsca na miejsce, za każdym razem z nieco lepszą wypłatą. Teraz zarabiam całkiem dobrze, ale ze względu na charakter pracy (multiplatformowość na naprawdę wielu poziomach) nie wszystko da się robić zdalnie. Jest sporo testowania, przez co praktycznie 90% pracy musi być wykonana stacjonarnie, co oznacza pracę 9-17 codziennie. Mieszkam w dużym mieście, więc trzeba dodać dwie godziny na dojazd. I mam wrażenie, że marnuję sobie życie w tej pracy. Rano przed pracą nic nie zrobię, jak wrócę, to mam czas jedynie żeby zrobić coś do jedzenia, ogarnąć mieszkanie i iść spać. Zanim zacząłem studia, dorabiałem sobie w wakacje (jak i na początku studiów) w pracy w systemie zmianowym. I szczerze, miałem dużo mniejsze poczucie marnowania dnia. Jak miałem na rano, to od 14:30 mogłem coś robić do końca dnia, na drugą zmianę wychodziło się o 13:30, więc od rana była możliwość zrobienia czegokolwiek, a na noce? Może i człowiek bywał zmęczony, ale miał dzień dla siebie i mógł zrobić dużo więcej. A teraz? Cały dzień opiera się tylko na pracy, jedzeniu, myciu się i pójściu spać. Myślałem o sprzedaniu mieszania i zakupie domu pod miastem, bo miałbym przynajmniej jakieś obowiązki, tylko po co? Żeby zamienić dojazd z godziny w jedną stronę na dwie godziny w jedną stronę? Kult pracy 9-17 jest dla mnie bezsensowny. Jak tylko zapniemy projekt do końca, to zmieniam pracę na zdalną, nawet jeśli oznaczałoby to obniżkę pensji o 50%.
Matylda jest moim pierwszym dzieckiem. Urodziła się 12 lat temu, a zajście w ciążę nie stanowiło problemu i nie trwało długo. Od zawsze marzyłam o dwójce dzieci, więc po 2 latach zaczęliśmy z mężem starania o drugie dziecko. Niestety trwało to o wiele dłużej niż w przypadku Matyldy, a ani ja, ani mój mąż nie wiedzieliśmy co jest grane. Poszłam więc do lekarza, który to oznajmił, że przy pierwszej ciąży były pewne komplikacje, o których nawet nie wiedziałam, które nie stanowiły zagrożenia dla pierwszej ciąży, ale uniemożliwiają zajście w kolejne. Moje serce pękło na 1000 kawałków. Byłam bardzo zrozpaczona. Po kilku miesiącach doszliśmy z mężem do wniosku, że zaadoptujemy dziecko. Zdecydowaliśmy się na to dopiero wtedy, gdy oboje byliśmy w 100% pewni, że tego chcemy.
Krzyś ma obecnie 10 lat. Jest niesamowicie kulturalnym, ambitnym i skromnym chłopcem. No lubię dzieciaka. Problem w tym, że nie potrafię go kochać… Po prostu nie umiem kochać zaadoptowanego dziecka. Staram się tego nie pokazywać (i póki co mi się to udaje), ale w głębi duszy nie umiem go kochać. Uwielbiam dzieciaka, nie wyobrażam sobie bez niego życia, jesteśmy bardzo zżyci i uwielbiamy spędzać ze sobą czas. Ja po prostu nie potrafię go kochać. Nie czuję do niego tej samej miłości co do Matyldy, pomimo tego, że traktuję ich równo. Nie umiem.
W czasach ginących w pomroce dziejów zdarzyło mi się studiować kierunek, na którym panował obowiązek częściowego skoszarowania. Czysto męski akademik z zakazem wizyt po godz. 22:00. Zakaz zakazem, a dziewczyny i tak się szmuglowało.
Raz na semestr kolega pochodzący z jakiejś dziury w Bieszczadach przywoził ze sobą dwie kuzynki. Dziewczyny dość przeciętnej urody, ciche i spokojne. Były traktowane jak księżniczki, życzenia odczytywano im z wyrazu twarzy i atencja ogólna do nich ledwo się mieściła w korytarzu. Dziewczyny odwdzięczały chętnie te uprzejmości, spędzając noce w łóżkach wybranych przez siebie aplikantów.
Pewnego razu jedna z nich zawitała i do mojego pokoju. Byłem w siódmym niebie, wizja pierwszego razu była w zasięgu ręki. W trakcie rozbierania się zauważyłem na jej ramieniu dużego siniaka. Zaniepokoiło mnie to i obejrzałem dokładnie jej całe ciało. Znalazłem wiele innych śladów fizycznej przemocy. Zacząłem wyciągać z niej przyczyny tego stanu rzeczy, zastanawiając się jednocześnie, czy powiedzieć o tym innym chłopakom, czy samodzielnie zmasakrować odpowiedzialnego za to gnojka.
Po dłuższym drążeniu tematu przyznała, że to z domu. Bije ojciec, bije wujek, bije matka, jest traktowana jak szmata i wół roboczy. Taka normalka na jej wsi, nic szczególnego. Są dziewczynami, więc niejako ludźmi drugiej kategorii. Tutaj z kolei wchodzą w świat jak z bajki, żyją jak w filmie, a że w zamian trzeba dupy dać, to i tak niska cena (jej słowa).
Wstrząsnęło to mną na tyle mocno, że jakoś nie bardzo miałem sumienia, aby przyjąć zwyczajową zapłatę za nocleg. Powiedziałem, aby poszła spać do łóżka, a ja przekimam na krześle. Rano spytała, czy może u mnie spać również następną noc, a jeśli możliwe, to jej siostra również. Zgodziłem się oczywiście. Dupa bolała od niewygodnego krzesła, ale opad szczęk kumpli, którzy usłyszeli, że chce spędzić u mnie kolejną noc, i to tym razem we dwie, wynagrodził mi to z nawiązką.
Parę dni później pojechały do domu, robiąc mi na odchodnym miły prezent. Żegnając się, na oczach kumpli, przytuliły się do mnie obie, całując namiętnie i dziękując za cudownie spędzony czas.
Moja fama jako guru seksu była wręcz namacalna. Otrzymałem nową ksywkę – Amor. Teksty typu „ucz mnie, mistrzu” były wręcz na poważnie. Przeczytawszy nieco literatury fachowej, udzielałem wielu rad, które często sprawdzały się w praktyce.
Nikt z zachwyconych poprawą własnych umiejętności łóżkowych chłopaków nawet nie przypuszczał, że pomaga im w tym prawiczek mający wiedzę czysto teoretyczną.
Od najmłodszych lat mama uwielbiała się na mnie wyżywać, krzyczeć i pastwić.
Jako gorliwa katoliczka dość wcześnie nauczyła mnie, jak się modlić.
Mając 8 lat, najczęściej modliłam się do Boga, aby zabrał do siebie albo mnie, albo ją.
O wizycie u dentysty.
Gdy miałem jakieś 20-21 lat, mama uznała, że to już ten moment, kiedy sam się umówię do dentysty i sam do niego pojadę. W dniu wizyty, gdy już miałem wychodzić z domu, mama mi powiedziała, że pewnie dentystka albo ktoś z recepcji będzie mi chciał wcisnąć jakieś produkty albo namawiać do kupienia czegoś dodatkowego i że mam nic nie kupować, a jedynie zęba wyleczyć. Ja jej odpowiedziałem coś w stylu: „Mamo, błagam cię, jestem już dorosły, nie musisz mi takich rzeczy mówić”.
Wyszedłem od dentysty z nie tylko wyleczonym zębem, ale i siatką z zagraniczną pastą do zębów, specjalną nitką dentystyczną, super płynem do płukania ust i szczoteczką do zębów. I na te badziewia wydałem jakieś dodatkowe 100 zł.
Nie potrafię się upominać o swoje. Chodzi mi chociażby o sytuacje, gdy pożyczam komuś pieniądze czy jakiś przedmiot i przez dłuższy czas on mi tego nie oddaje. Wiem, że powinnam truć dupę tej osobie, dopóki nie odzyskam swoich rzeczy i mam do tego całkowite prawo, ale cóż, nie potrafię, w dodatku ta moja niemoc wpędza mnie w poczucie porażki.
Dodaj anonimowe wyznanie
Po śmierci mojej mamy minęło parę miesięcy zanim wróciłem do oglądania porno, bo bałem się, że patrzy na mnie z "góry".
Też tak mam.... I jeszcze przychodzą mi myśli, że co jeśli są w czyśćcu, a swoistą karą za grzechy jest patrzeć na swoich bliskich robiących sobie dobrze................. no bo w sumie kto by tak chciał.........