Czwarta klasa podstawówki
Dwie dorosłe "nastolatki" dostały w swoje rączki słynny magazyn dla nastolatek, który niestety (co jest wielką startą) został już wycofany. Był tam jednak bardzo ciekawy babski kącik, dotyczący piersi.
Och, ja nieostrożna... Wyśmiałam jeden typ: blade, małe i jakieś takie nieforemne stożki.
Karma wróciła.
Moje dokładnie tak teraz wyglądają.
Mam nadpotliwość. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że jest to choroba i nie mam na nią wpływu. Spotkało mnie bardzo wiele przykrych sytuacji, np. jak byłam jeszcze małą dziewczynką nauczyciel podniósł mój sprawdzian i powiedział, że chyba bardzo się namęczyłam pisząc to. Cała klasa w śmiech, a ja się prawie popłakałam. Kilkakrotnie ktoś odmówił zatańczenia ze mną ze względu na moje ręce itd...
Wiem, że to takie błahostki, ale najbardziej boli mnie to, że moja mama tego nie akceptuje i unika moich rąk, jakby to było zaraźliwe.
Dla tych, którzy nie wiedzą: pot składa się praktycznie tylko z wody.
Proszę o wyrozumiałość dla takich mutantów jak ja. Często są to osoby wrażliwe i bardzo emocjonalne.
Miesiąc temu przechodziłem koło miejsca samobójstwa pewnej młodej kobiety. To ja wezwałem pomoc i próbowałem udzielić pierwszej pomocy. Oddech zatrzymał jej się w połowie czekania na karetkę pogotowia.
Możecie spytać, co w tym anonimowego... Otóż to, że rodzice zabrali mnie do psychologa, żebym porozmawiał na ten temat... A ja po prostu nic nie czułem, gdy ta kobieta umierała tuż obok mnie. Zastanawiam się, jak bardzo dziwne to jest...
Miłośnicy Harry'ego Pottera na pewno pamiętają scenę śmierci Snape'a, gdy po akcji z myślodsiewnią zmienia się spojrzenie na tego bohatera. Analogiczna akcja przytrafiła się w moim życiu.
Moi dziadkowie od zawsze mieli mnie gdzieś i specjalnie się z tym nie kryli. Nigdy nie miałam w nich towarzysza do zabawy. Nigdy żadne z nich nie pochwaliło mnie za świadectwo z paskiem czy wygraną w jakimś konkursie. Zawsze to moi kuzyni byli lepsi, bo skoro są starsi (o rok i dwa), to mądrzejsi. Mimo że osiągnięć nie mieli, a i wujek musiał raz dawać w łapę dyrektorce, by przyjęli jego syna do liceum.
Ja i brat byliśmy na końcu tego łańcucha. Później, gdy jeszcze młodszy kuzyn podrósł, babcia witała nas w progu z jego dyplomem za osiągnięcia. No cóż, w tym wypadku schemat starszy=mądrzejszy, jak się domyślacie, nie działał.
Nigdy nie pamiętali o moich czy brata urodzinach, mimo że początkowo byli osobiście przez nas zapraszani.
Kuzynkę wychwalali pod niebiosa, że zdała prawko za szóstym razem. A nadal potrafi przejechać miasto na ręcznym.
Kuzyn stracił prawko za jazdę pod wpływem? "No niepotrzebnie te kontrole tam ustawili, taki dobry i zdolny chłopak z niego jest".
Zdałam prawko za drugim razem i co? "No, to już nie będziesz musiała na bilety tracić. I rodziców możesz z imprez odbierać". Zero gratulacji czy chociaż "dobra robota". Ograniczyłam z nimi kontakt do minimum. Nie chciało mi się już nawet próbować wywrzeć dobrego wrażenia na kimś, kto i tak podetnie mi skrzydła.
Ostatnio dziadek trafił do szpitala. Rodzinie kazano przygotować się na najgorsze. Niespecjalnie się tym przejęłam, przecież byliśmy sobie obcy. Podczas odwiedzin w szpitalu dziadek poprosił, byśmy z bratem go wysłuchali.
Powiedział nam, że takie traktowanie nas narzucone było przez jego żonę. Babcia nienawidziła mojej mamy, bo sąsiadka nagadała jej tego i owego. A przecież skoro we wsi ludzie coś gadają, to na pewno tak jest. Nie będę przytaczać tego ciemnogrodu, bo to mało istotne dla wyznania. W każdym razie skoro babka nie lubi mamy i jej pomiotów, to dziadek też ma nas nie lubić. I tak to trwało. Dziadek chciał być bliżej nas, jednak za bardzo ulegał babci. W końcu się poddał i myślał, że samo się naprawi. Ano nie naprawi się. Prosił, byśmy mu wybaczyli, wtedy będzie mógł dokonać żywota spokojnie.
Mija kolejny dzień od śmierci dziadka, a ja po ułożeniu sobie wszystkiego w głowie wybaczyłam, tak jak powiedziałam mu w szpitalu. Ale z każdym dniem coraz bardziej nienawidzę jego żony. Jej ciemne poglądy rozwaliły wszystko. Drugich dziadków nie dane mi było poznać. I zawsze zazdrościłam innym, że byli z dziadkami tu i tam. Że koledze dziadek naprawił samochodzik, a koleżanka z babcią piekły ciasto. Dzięki niej miałam przez długi czas poczucie, że jestem tą gorszą.
Dziś po wejściu do domu powiedziałem głośno: "Mamo, tato, wróciłem!", ale nikt mi nie odpowiedział.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że przecież mama wyjechała na miesiąc do sanatorium, a tata nie żyje od szesnastu lat.
Dawno nie czułem się tak... głupio. Nie czułem się samotny, było mi głupio, że zapomniałem o czymś tak ważnym, jak wyjazd mamy i śmierć taty.
Największym problemem dla pierwszoroczniaków medycznych jest anatomia. Zetknięcie z taką masą materiału, skomplikowanych łacińskich nazw, szczegółów, o istnieniu których się nie sądziło, a do tego krótki czas na przyswojenie tego powoduje, że szok jest nieodzowną częścią przynajmniej początku przygody z tym kierunkiem.
Znajoma z grupy, nazwijmy ją Ania, jest wrażliwa na natłok informacji, w związku z czym nie radzi sobie za dobrze. Dodatkowo sprawy nie ułatwia prowadzący, facet przed emeryturą, który nadal sądzi, że lekarzami powinni być mężczyźni, a kobiety nadają się najwyżej na pielęgniarki, a najlepiej to salowe, bo nie da się tam nic zepsuć. Wziął sobie biedaczkę na celownik i ewidentnie gnębił od początku, pytając na niemal każdych zajęciach (na szczęście oceny cząstkowe nie mają wpływu na dopuszczenie do kolokwiów). Ostatnio facet jednak przebił wszystko.
Przed każdym kolokwium dostajemy listę tematów, z których mamy się nauczyć teoretycznie. Potem losujemy z puli, mamy czas na przygotowanie i odpowiadamy. Ania wylosowała mięśnie przednie uda. Temat całkiem przyjemny, bez dziwnych nazw, unerwienie i unaczynienie w dużej mierze wspólne. No i mówi. Skończyła, a gość się pyta o nerw udowy. Ona robi wielkie oczy, przecież to jest inne pytanie. Nie, ma odpowiadać, bo jej nie zaliczy. Powiedziała wszystko. A od czego on wychodzi? Ze splotu lędźwiowego. Proszę o nim opowiedzieć. Kolejne osobne pytanie, do tego strasznie upierdliwe, z tych, o którego niewylosowanie modlą się studenci do Wielkiego Ducha Anatomii, względnie czaszki stojącej w pokoju. I tak dalej. Dziewczyna jednak obkuta, czasem się za długo zastanawia, ale jednak prawidłowo odpowiada.
Zagiął ją na czymś innym, nie pamiętam już. Ania odwołuje się, będzie zdawać komisyjnie.
I tu na doktorka jest hak. Zmienił się kierownik katedry. Za przechodzącego na emeryturę profesora przyjaźniącego się z prowadzącym przyszedł lekarz dość młody, ale z pozytywnym zacięciem i nielubiący się z naszym. No ale on jest kierownikiem, on pyta. Ania odpowiedziała na 4,5. Po tym prosi ją, żeby została na chwilę i żeby opowiedziała całą sytuację. Tak też zrobiła, nas poprosiła, żebyśmy w obrębie grupy zebrali świadectwa, jak się zachowuje prowadzący i przekazali to kierownikowi.
Na konsekwencje czekamy, ale chodzą słuchy, że będzie wywalony.
Oby, niech choć tutaj, na uczelni państwowej, sprawiedliwości stanie się zadość.
Jestem marynarzem. Jedna pasażerka strasznie dawała nam w kość. Skomentowałem to kumplowi podczas służby na trapie jak nas minęła i nazwałem ja głupią dziwką.
Obok stał pierwszy oficer.
To była jego żona...
Obecnie mam 25 lat, niedawno dowiedziałam się, że mam raka w zaawansowanym stadium. Nie zgodziłam się na leczenie, ponieważ jak w Polsce jest pewnie każdy wie, poza tym nie mam pieniędzy na leczenie. Zresztą marna szansa, abym w pełni się z tego wyleczyła. Cóż mi więc pozostało? Jedynie pogodzić się ze swoim losem.
Nie mówiłam o tym nikomu, jedynie chłopakowi, na którym mogłam polegać, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ten zostawił mnie jednak, powiedział, że to go przerasta i nie może już dłużej ze mną być. Śmieszne, bo po niecałym tygodniu był już w związku z jakąś inną dziewczyną, widziałam na Facebooku. Zostawił mnie właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam wsparcia. Byłam załamana, pomyślałam sobie, że skoro i tak mogę niedługo umrzeć, to przed śmiercią chociaż spełnię ostatnie, największe marzenie. Postawiłam wszystko na jedną kartę, zaczęłam szukać bogatego sponsora. Mogłam niedługo umrzeć, więc i tak było mi wszystko jedno.
Odezwało się ich kilku, ale wybrałam tego, który płacił najwięcej. Umówiliśmy się w konkretnym miejscu, poznałam go trochę, pogadaliśmy, potem poszliśmy do niego. Nie będę tu wnikać w szczegóły, po prostu po wszystkim czułam się jakby wyprana z uczuć, miałam pustkę w głowie i sercu. Dał mi kopertę, powiedział, żebym kupiła sobie jakieś fajne ciuszki czy coś, ja swoje już zrobiłam. Odpowiedziałam, że zbieram na moje ostatnie największe marzenie, chciałabym wyjechać gdzieś dalej za granicę, chociaż na te kilka dni, w jakieś ciekawe miejsce. Musiało go zaciekawić dlaczego jest to moje ostatnie największe marzenie, dopytywał dalej. W końcu nie wytrzymałam, opowiedziałam mu z płaczem o tym co mnie spotkało, a on uważnie słuchał. Zdziwiłam się, ponieważ wykazał wiele zrozumienia, zupełnie się tego nie spodziewałam. Wtedy on opowiedział swoją historię.
Miał kiedyś żonę, która od dłuższego czasu skarżyła się na zmęczenie i chudła, on jednak tłumaczył to stresem w pracy i przemęczeniem. Nie poświęcał jej zbyt wiele czasu, sądził, że to nic takiego. Gdy zmarła, okazało się, że miała raka. Przez wiele lat nie mógł sobie tego wybaczyć. Szukał dziewczyn na zastępstwo, pieniędzy akurat miał dużo. Powiedział, że zrobi wszystko, żeby mi pomóc, zabierze mnie do jednego z lepszych szpitali za granicą, ale muszę zgodzić się na leczenie. Skoro nie udało mu się uratować żony, to może chociaż mi zdoła pomóc.
Byłam zszokowana, że zupełnie obcy facet proponuje coś takiego, oraz zakłopotana, bo na pewno dużo pieniędzy musiałby na mnie wydać. Odparłam, że chciałabym jedynie spełnić marzenie i pojechać za granicę właśnie z nim, on nie dawał za wygraną.
Nie wiem jeszcze, co powinnam teraz zrobić, zgodzić się na leczenie czy jechać za granicę. A może odejść i po prostu zapomnieć o wszystkim?
Jedno jest pewne. Czuję się coraz gorzej.
Krótko, zwięźle i na temat. Chyba jeszcze nikt z Was nie zaliczył takiej wtopy.
Kocham się w przyjaciółce już troszkę czasu, aż w końcu postanowiłem coś zmienić, ruszyć w kierunku związku. Zawsze kontakty mieliśmy niczym najbliższe rodzeństwo (razem spaliśmy, nie wstydziliśmy się bielizny itp.)
Pewnego dnia leżymy sobie w wyrku i się przekomarzamy. W pewnym momencie niczym to w najpiękniejszej komedii chciałem "wywrócić" się na nią i przypadkowo pocałować...
Skończyło się tak, że zajebałem jej moją brodą w zęby i w dodatku rozwaliłem wargę :)
Chyba jeszcze nie czas....
Przez uszkodzenia jej ciała przynajmniej nie wracaliśmy do tematu styknięcia się ustami. I weź tu bądź romantykiem.
Mojego obecnego chłopaka poznałam, gdy pewnego pięknego, słonecznego dnia stanął u mych drzwi i wręczył mi... różowe majtki w kwiatki. Zawstydzony wytłumaczył, że jego pies ukradł nam je ze sznurka i chciał je oddać (mieszkam pod lasem i nie mamy ogrodzenia). Zawstydzona ja podziękowałam, mówiąc, że przekażę je mamie. Odpowiedział, że myślał, że moje, bo rozmiar się zgadza (mama grubsza ode mnie o jakieś 20 kilogramów) i jeszcze bardziej zawstydzony zaczął mnie przepraszać. W sumie było to tak krępujące, że zaczęłam się śmiać. W ramach przeprosin dałam się zaprosić na spacer. I od tego momentu jesteśmy nierozłączni.
Ot, taka historia, jak majtki mogą połączyć ludzi.
PS: Majtki były moje, tzw. okresówki, duże, bawełniane i mocno sprane. Nie przyznałam się do dziś.
Dodaj anonimowe wyznanie
Ja byłam przekonana, że będę mieć piękny biust jak byłam mała. Teraz jestem tylko zawiedziona.
Nie, to nie karma. To geny.