Ludziom wiszą kalafiorem twoje uczucia. Jeśli nie potrafisz wpasować się w stado i nosić maski, to mają cię za nic.
Ten wpis tyczy się tych na pozór skomplikowanych, ale jakże szablonowych i nielogicznych istot, jakimi są kobiety.
W dzisiejszych czasach, żeby być kobietą i korzystać ze wszystkich przywilejów, jakie daje posiadanie dziury między nogami, wystarczy się tylko urodzić i nie wyglądać jak Frankenstein. I to wszystko. Możesz przebierać w płci przeciwnej jak stare baby w pomidorach na targu.
Mężczyźni mają w dzisiejszych czasach naprawdę przechlapane po całości. Mężczyzna się nie rodzi, on się tworzy wraz z każdym kolejnym dniem, od cech charakteru, po wygląd, pieniądze, pracę. Masz być charyzmatyczny, musisz być PÓŁBOGIEM! Inaczej nie możesz nazywać się mężczyzną.
Kobiety są w tym przypadku bardzo bacznymi obserwatorkami twojej wartości. Spróbuj zacząć umawiać się z jakąś dziewczyną 7/10 w górę. Wtedy wygląda to jak gra w sapera. Masz tak mało miejsca na pomyłkę, w zasadzie wystarczy tylko jeden nawet malutki błahy błąd i od razu jesteś praktycznie skreślony. I co gorsze, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
NIGDY nie możesz pokazać swojej JAKIEJKOLWIEK słabości jako mężczyzna! Inaczej jesteś skreślony i w oczach swojej wybranki stajesz się ciotą. Nie masz prawa nazywać się facetem, jeżeli jesteś słaby. Słabość jest zarezerwowana tylko dla kobiet.
Jak to jest, że laska, która miała np. 4 partnerów przed tobą, mówi tobie i wszystkim wokół, że kocha cię nad życie i jesteś jedyną osobą, z którą mogłaby teraz być? Była z kimś, kogo nie kochała. Z kimś, kogo myślała, że kocha. Jaką masz szansę, że ona kocha ciebie? Nie masz żadnej! Jedyną rzeczą, którą kocha, jest jej przyciąganie do ciebie w danym momencie. Nie ty sam.
Wczoraj słyszałem w TV, że "amerykańscy naukowcy" podobno stwierdzili, że ludzie mający iloraz inteligencji powyżej 170 w zdecydowanej większości nie biorą ślubu. Mam 26 lat, skończyłem studia jako drugi najlepszy student na roku, teraz kończę doktorat, a nigdy nie miałem dziewczyny. Nigdy nie sprawdzałem swojego IQ, ale teraz się zastanawiam, czy faktycznie jestem taki inteligentny, czy jednak po prostu brzydki...
Wracałem zmęczony pociągiem z podróży służbowej. Wysiadłem w Krakowie na dworcu i skierowałem się prosto na przystanek tramwajowy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
Gdy nadjeżdżał mój tramwaj podszedł do mnie staruszek i spytał jaki to numer jedzie, bo on ma bardzo słaby wzrok i nie widzi. Odpowiedziałem mu, a on spytał, czy ten tramwaj się zatrzymuje pod Wawelem. Tak, zatrzymywał się. Staruszek martwił się, czy będzie wiedział, gdzie wysiąść. Na wieść, że też jadę tym tramwajem bardzo się ucieszył i spytał czy mu wskażę właściwy przystanek. Jasne, czemu nie, lubię pomagać ludziom.
Chwycił mnie za ramię i poszliśmy do wagonu. Dziadek był niezbyt sprawny, do tramwaju (a dokładnie drugiego wagonu) doszliśmy jako jedni z ostatnich. Właśnie mieliśmy wsiadać gdy uzmysłowiłem sobie, że nie mam biletu i muszę wsiąść do pierwszego wagonu, gdzie można go kupić. Staruszek już był na schodach, więc powiedziałem mu, że ja nie mam biletu i muszę iść do pierwszego wagonu go kupić i żeby kogoś w środku spytał o ten przystanek pod Wawelem. Ten spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, powiedział że on ma dodatkowy bilet i mi go da, tylko żebym z nim pojechał.
Nie miałem serca mu odmówić. Biletu za darmo bym nie wziął, ale pomyślałem że mogę odkupić. Wsiadłem. Dał mi dwa bilety. Jeden skasowałem i mu oddałem, drugi miał być dla mnie - niestety okazał się być już skasowany. Staruszek zaczął przeszukiwać kieszenie powtarzając "Gdzieś na pewno mam drugi". I co wtedy? Tak, "Kontrola, proszę przygotować bilety do kontroli".
Gdy podszedł do mnie kontroler to zacząłem tłumaczyć sytuację, że staruszek, że nie widzi, że pomagam, że szukał biletu... Wskazuję ręką na staruszka, spodziewając się że poprze moje słowa, a ten odwraca się w drugą stronę i udaje, że mnie nie widzi. Kontroler popatrzył na mnie z politywaniem i podsumował "Tak, wszyscy mają jakieś wyjaśnienia". Po chwili tramwaj się zatrzymał na przystanku, staruszek w pośpiechu wyszedł, nawet się nie oglądając (nie, to nie był jego przystanek). A mi właśnie kanar wypisywał karę za przejazd bez biletu.
Morał z tej historii taki, że jak się ma miękkie serce, to się dostaje w dupę.
Mam romans z facetem 23 lata starszym ode mnie, moim byłym nauczycielem. Od zawsze go podziwiałam i traktowałam jak autorytet, jednocześnie uważając za przystojnego mężczyznę, jednak nic do niego nie czułam, byłam profesjonalna, żartowaliśmy sobie od czasu do czasu, ale nic poza przyjacielską relację uczeń - nauczyciel. Do czasu pewnej "służbowej" imprezy, na której podczas tańca (początkowo zupełnie neutralnego) przytulił mnie bardziej, po jakimś czasie pocałował w szyję i powiedział mi, że jestem piękna.
Od tego czasu nasza relacja dosyć znacznie się zmieniła z wieloma wzlotami i upadkami, ostatecznie jednak spotykamy się po kryjomu średnio raz na tydzień - dwa na małe randki czy to w kawiarniach, czy to spacer po lesie, raz na dwa trzy miesiące zdarzy się większa okazja, żebyśmy oboje mogli wyrwać się z domu na noc (on ma żonę i dzieci, a ja mieszkam jeszcze z rodzicami) i idziemy razem do klubu, czy w inne tego typu miejsce. Wiem, że absolutnie nic "poważnego" z tego nie będzie, nie chcę rozbijać mu rodziny, ale oboje uwielbiamy przebywać w swoim towarzystwie, mamy mnóstwo tematów do rozmowy, świetnie się nam razem tańczy, on jest dla mnie bardzo czuły, cudownie całuje, wie jak sprawić mi przyjemność.
Wiem, że to co robimy jest wątpliwe moralnie, ale jest mi bardzo dobrze w takim układzie i nie chcę nic zmieniać.
Leżałem na łóżku i czytałem książkę, obok mnie drzemał mój półroczny kotek. Gdy po jakimś czasie poczułem napierające gazy, pomyślałem że byłoby zabawnie zobaczyć jak kociak zareaguje na małe pierdnięcie. Ostrożnie przysunąłem do niego tyłek i wycelowałem czekoladowe oko w jego łepek.
Poluzowałem zwieracze i usłyszałem dźwięk, będący czymś pomiędzy kaszlnięciem yeti, a rozdzieraniem płótna. Kot wyskoczył chyba metr w górę, po czym uciekł zjeżony. To było ponad 2 godziny temu, a dalej się przede mną chowa i nie chce wyjść nawet do jedzenia.
Mam na imię Ola i mam 15 lat. W tym roku będę pisać egzamin ósmoklasisty, ale tylko z angielskiego i polskiego, bo z matematyki mam laureata :) Nie mam do kogo się zwrócić z problemami, które obecnie zajmują mi głowę i przez które nie mogę spać. W wakacje 2022 roku poznałam taką dziewczynę. Od tamtego czasu jest dla mnie jak siostra, ale ostatnio wszystko zaczęło się sypać... Nie mam pojęcia, czy to ja się zmieniłam, czy ona, ale nie czuję już tego, co czułam jeszcze w grudniu, kiedy z nią przebywałam. Byłam u niej przez cały dzień wczoraj i jedyne, o czym myślałam, to to, żeby iść jak najszybciej do domu albo żebyśmy siedziały po prostu w ciszy.
Co do tego, o czym pisałam wcześniej, ja się naprawdę BARDZO zmieniłam w ciągu ostatnich 2 lat. Przestałam żyć nauką i samą szkołą, zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi, zerwałam kilka toksycznych relacji, powoli leczę swój trądzik i wszystko powoli się u mnie układa.
Fakt, że pod koniec 2022 roku miałam sporo myśli samobójczych i trochę się cięłam, ale to już minęło i nie zdarzył mi się taki epizod już od 3 miesięcy. Wtedy też nie miałam się dla kogo wygadać, ale sama potrafiłam podnieść się na duchu. Prowadziłam ze sobą wtedy rozmowę (tak wiem, że daje rozdwojenie jaźni, ale trudno) i mówiłam sobie, że nie mogę się zabić, choćby dlatego, że nie spełnię swojego największego marzenia, że są na tym świecie ludzie, którzy mnie kochają, itp. Nie pytajcie mnie jak, ale to działało i chyba tylko to się liczy. Wracać do teraźniejszości, boję się, że przyjaźń z tą dziewczyną powoli może gasnąć, a ja nie wiem, co robić, żeby ją ratować.
Ogólnie napiszę teraz o tym.
Ona jest ode mnie o rok młodsza i ostatnio mieliśmy wymianę zdań na temat poglądów. Ja jestem naprawdę dużą optymistką i jestem zdania, że jeśli coś sobie postanowię, to na 100% jestem w stanie to osiągnąć. Ona natomiast jest pesymistką i zaczęła mi mówić, jakie to moje podejście jest okropne, itp.
Jak ja rozumiem, że ona może mieć inne zdanie, ale czy ja mówię jej, że to, co robię, jest złe? Nie, więc ona też nie powinna mi mówić, czy robię dobrze czy źle. Inna sytuacja - rozmawiałam z jej mamą (ma super rodziców) o liceach i już postanowiłam, że na 80% idę na IB w najlepszym liceum w moim województwie. Mama koleżanki przyjęła to do wiadomości i powiedziała, że fajnie, bo odblokuje mi to drogę na studia za granicą. Oczywiście jej córka musiała zacząć mówić o tym, że to w ogóle bez sensu, bo gdybym tylko teraz powiedziała, że chcę studiować za granicą i mi się odwidzi, to jaka to jest głupia decyzja itp. Wiem, że może mi się zmienić zdanie, ale jeśli nie zmieni się, a poszłabym do jakiegoś słabego liceum z polską maturą, to szansa, że przyjęliby mnie na tę uczelnię, na którą chcę, jest bliska zeru. Inna sytuacja - ostatnio ta dziewczyna praktycznie z dupy wzięła kontekst itp. Powiedziała, że razem z moją znajomą mnie tego samego dnia obgadywały, że jaka to jestem okropnie zapatrzona w siebie i tylko próbuję zwrócić na siebie uwagę innych. Chciało mi się płakać.
Parę tygodni temu koleżanka z pracy poleciła mi gabinet kosmetyczny. Kilkakrotnie gdy koło niego przechodziłam chciałam wejść, ale zawsze było zamknięte. Co to za firma która prawie cały czas jest zamknięta w godzinach pracy? Dzisiaj odkryłam dlaczego - "Pchaj", a nie "Ciągnij".
Nic nadzwyczajnego. Zwykły koleś, który się przejadał, wziął się za siebie i osiągnął formę, której nigdy wcześniej nie miał. Niestety, efekt Jo-Jo okazał się do kwadratu i przytył do 109 kg przy wzroście 178 cm. Mimo że zawsze ważył dużo (nawet w czasach, gdy był chudy jak drut), ciężko było mu to zaakceptować, patrząc na swoje odbicie w lustrze i porównując się z żoną, która ma figurę modelki.
W końcu powiedział dość! Od trzech miesięcy nie pije piwa i trzy razy w tygodniu trenuje siłowo i kardio w piwnicy na porządnym wioślarzu. Może sobie ktoś pomyśli, że o co chodzi temu anonimowi. Otóż dla takiego "spaślaka" bez kondycji każde dziesięć minut to katorga, a on potrafi walić trzydzieści minut bez przerwy w dobrym tempie po treningu siłowym.
Skąd taka motywacja? Za każdym razem, gdy ma kryzys i chce się poddać, myśli o dzieciach z Ukrainy, które zostały zabite przez "zwierzęta putinowskie" i wyobraża sobie, że ma jedno z tych dzieci na rękach i biegnie, aby uciec przed nalotem bombowym. To daje mu kopa!
Dodatkowo po treningu odczuwa świetny zastrzyk endorfiny! Każdy, kto korzysta z tego urządzenia, wie, że pokonanie 7300 metrów na wioślarzu w ciągu trzydziestu minut jest poprawnym wynikiem, a dla takiego grubasa bez kondycji jest ultra-instynktem.
Nie ma to na celu chwalenia się, a jedynie ma służyć za motywatora dla innych ludzi, którzy są podobni do niego. Minęło już półtora miesiąca i udało mu się schudnąć siedem kilogramów bez głodzenia się.
Oczywiście nie ma tu miejsca na politykę, są dobrzy Rosjanie, ale są też potwory i zbrodniarze wojenni. Jeśli konflikt się rozleje, obiecuje pomścić aniołki!
Wstyd mi, że gdy nagle umarli moi rodzice, nie przeżyłam żałoby inaczej. Oczywiście, płakałam przez kilka dni, a potem zaczęłam się bawić. Tak, bawić. Chodziłam na imprezy, poznawałam ludzi, nawet na ich pogrzeb przyszłam pod wpływem.
Zostawili mi ogromny spadek, więc miałam z czego żyć. Zaniedbałam studia, pozostałą część rodziny. Nie byłam oparciem dla babć, które także straciły bliskie osoby. Odcięłam się totalnie od każdego, kto o rodzicach mi przypominał. Obcym ludziom w pubach przedstawiałam się nie swoim nazwiskiem. Był tylko bal. Potrafiłam pić i chodzić do pubów 7 dni w tygodniu, znali mnie już tam na wylot nawet właściciele. W jednym miałam nawet stały rabat. Przygodny seks też był normą. To, że niczym się nie zaraziłam to chyba cud. Ogólnie bardzo, ale to bardzo popłynęłam.
Ogarnęłam się dopiero po 1,5 roku. Skończyłam studia, znalazłam pracę, zaczęłam odwiedzać rodzinę. Naprawiłam to co mogłam, jednak nadal, gdy o tym pomyślę, to chce mi się wyć. Zbezcześciłam pamięć rodziców, nie okazałam im szacunku po ich śmierci. Jest mi przez to strasznie, ale to strasznie wstyd.
Pracuję w pizzerii. Obok jest cukiernia, pracuje tam fajna laska. Od jakiegoś czasu wymieniałem się z nią pizzą na ciastka. Nie żebym lubił ciastka, a dlatego, że ona mi się podoba. Po jakimś czasie zebrałem się na odwagę i poprosiłem ją o numer telefonu i przez ostatni tydzień smsowaliśmy. Ewidentnie ze mną flirtowała, czułem że coś z tego będzie.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła i spytała, czy może mógłbym jej przywieźć pizzę do domu i napisała gdzie mieszka. Serce zabiło mi mocniej. Nie było mi po drodze, ale nie mogłem zmarnować takiej okazji do zacieśnienia naszej znajomości, a może nawet czegoś więcej. Jak skończyłem pracę poprosiłem jednego z kierowców, który miał dostawę w tym rejonie, żeby mnie podwiózł.
Zapukałem, ona otworzyła, wzięła pizzę i powiedziała “Dzięki”, a ja stałem czekając aż mnie zaprosi do środka. Chwilę pogadaliśmy i zorientowałem się, że nic takiego nie planowała. Spytała “Jak tu przyjechałeś?”. Powiedziałem, że podwiózł mnie jeden z kierowców. Spytała “Oj, czy już pojechał?” - “Tak…”. Chwila niezręcznej ciszy. “Ups, a możesz po niego zadzwonić?”. Cóż robić, zadzwoniłem. On akurat wracał, więc się zabrałem z nim. Tyle z rozrywkowego wieczoru.
Dodaj anonimowe wyznanie