Od kiedy pamiętam, moi rodzice się kłócili. Jako dziecko nie miałem spokojnego życia. Nie mam go również jako dorosły.
Teraz dopiero widzę, że moja matka od początku nie zachowywała się normalnie. Razem z rodzicami mieszkaliśmy u dziadków, na piętrze. Mieliśmy dwa malutkie pokoje. Gdy rodzice się kłócili, ojciec zawsze pakował rzeczy i się wyprowadzał, a matka robiła wszystko, by nie pozwolić mu wyjść. Często go szantażowała, że jeśli wyjdzie z domu, to zabije mnie, a potem siebie, po czym wyciągała nóż z szuflady, by dać dowód swoim słowom.
Teraz mam dwadzieścia jeden lat, całkiem pokaźną historię chorób psychicznych i wciąż boję się dźwięku, jaki wydają noże, gdy otwiera się szufladkę ze sztućcami.
Mój wujek to typ 40-letniego kawalera, podrywacza. Za każdym razem jak ma okazję porozmawiać z ładną panią, od razu prawi komplementy - och, ach, pani taka piękna, a może na kawusię ma pani ochotę? Śliczna sukieneczka itd. Najgorsze jest to, że nie patrzy na to z kim jest, czy ze swoją starszą mamą, czy z małym dzieckiem, zawsze rozgaduje się z kobietami i liczy na spotkanie. Szczerze, mało mnie to interesuje czemu prowadzi taki tryb życia, ale chyba rozumiem dlaczego każda jego dziewczyna uciekała i nie wiązała się z nim na stałe, ma chrapkę na każdą kobietę bez względu na to, czy jest w związku czy nie. Mniejsza z tym. Ostatnio chwalił się, że zagadał do jakiejś pani, młodszej, atrakcyjnej, wolnej. Podobno się spotykają, opowiadał jaka to ona nie jest w łóżku i jak to nie jest z nią cudownie.
Jestem dziewczyną, która właśnie skończyła liceum. Uczyło mnie sporo ciekawych nauczycieli, jednak miałam swoją ulubienicę - panią katechetkę, która nie jest siostrą zakonną, ma męża, dom, podobno chce mieć w przyszłości dzieci, ale nie jest jeszcze gotowa. Nie wiem ile dokładnie ma lat, ale jest młoda. Świetnie prowadziła zajęcia, jest po studiach, interesuje się etyką, mało tego, w wolnych chwilach robi dużo ciekawych rzeczy, tańczy zumbę itd. Genialna kobieta. Zawsze podziwiałam ją, ponieważ gdy tylko był temat małżeństwa, szanowna pani A. zawsze opowiadała o swoim idealnym mężu, którego szanuje i jak uważa, tak powinno być w każdym związku. Szanujcie się, nie spieszcie z dziećmi, wybierajcie mądrych partnerów itp. Uwielbiałam ją za to, bo sama też mam takie zdanie.
A cóż to było za zdziwienie dla mnie, kiedy mój kochany wujcio podczas rodzinnej imprezy wypił troszkę alkoholu i pochwalił się, niestety, zdjęciami swojej ''cudownej'' kobiety, z którą zawsze ma świetne przygody w łóżku. Zdjęcia z typowo rozbieranej sesji, którą jak podejrzewam zrobił sam pan i władca wszystkich kobiet. Tak, właśnie, to moja ulubiona, wiecznie święta i kochająca swojego męża pani A., o której pisałam. Inteligentna zdejmuje obrączkę i zabawia się z moim wujkiem :)
Ach, jakie to życie zaskakujące :)
Jeśli to czytasz i domyślasz się, że to o tobie, to pozdrawiam wielka, kłamliwa suko ;)
Gram w pewną grę multiplayer, gdzie codziennie, przed "wpuszczeniem" na serwer można odsłonić 3 karty z nagrodami, po czym wybrać jedną z tych nagród. W ten sposób uzyskuje się monety, eliksiry, a nawet rzadkie zbroje, zaklęcia czy broń.
Od dłuższego czasu potrzebowałam pewnego eliksiru do ukończenia questu, który zapewniłby mi ukończenie poziomu. Był on bardzo rzadki i można go było zdobyć tylko z kart albo od czarownicy, która absurdalnie wysoko ceni swoje wyroby, zarówno w monetach, jak i w zadaniach - questach. Codziennie logowałam się więc do gry, wybierałam karty, nawet sprawdzałam w internecie, jak zwiększyć swoje szanse na dostanie rzadkiego przedmiotu. Niestety, przez miesiąc zdobywałam w ten sposób same śmieci.
W końcu jednak, gdy straciłam wszelką nadzieję i postanowiłam kupić miksturę od czarownicy, marnując wszystkie monety i wiele godzin na zrobienie głupiego zadania dla niej, po raz ostatni odkryłam karty.
Zobaczyłam bezużyteczne zaklęcie, 500 monet, a także... Wymarzony eliksir! Prawie pisnęłam z radości. W końcu! Po tylu tygodniach codziennego logowania do gry, szperania w googlu i na forach, w końcu zdobyłam ten eliksir! Tytanicznym wysiłkiem woli opanowałam drżące z radości ręce, położyłam prawą dłoń na myszce, po czym...
Z wrażenia kliknęłam na zaklęcie.
Właśnie napisała do mnie obecna kobieta mojego byłego faceta. Nic dziwnego, wiemy o sobie, znamy się przelotnie, a potrzebowała numer naszego wspólnego znajomego, bo szykowała swojemu facetowi (a mojemu byłemu) niespodziankę i musiała dogadać ze wspólnym znajomym jakieś szczegóły, bo panowie akurat pojechali na męski wypad. Zdziwiłam się mocno, bo dopiero co widziałam fotki byłego, jak afiszował się w hotelowym basenie ze swoją nową dziewczyną...
Od słowa do słowa i okazało się, że obecnej kobiecie powiedział, że jedzie z kumplami na męski weekend, a potem zablokował ją na fejsie i zaczął wstawiać fotki z inną panią.
Teraz obie już jesteśmy „byłe”, ale wciąż nie pojmuję, co trzeba mieć w głowie, żeby robić takie rzeczy i myśleć, że to się nigdy nie wyda.
Po 4 latach związku dziś udało mi się uwolnić. Jestem wolna od człowieka, który mnie bił i zdradzał, i wiele więcej. Ale jestem wolna, bo dziś odważyłam się na wyznanie prawdy. Będzie trudno, ale dam radę.
Czasami rodzice bardzo naciskają na dzieci, żeby przynosiły ze szkoły dobre oceny. Moim zdaniem to błąd.
Mój syn chodzi do technikum i ma sporo nauki, plus przedmioty zawodowe. A ja nie cisnę. Sam uznał, że najważniejsze są przedmioty zawodowe (informatyka i pokrewne), matematyka i język obcy. Na tym się skupia. Resztę oby zdał.
Dlaczego mam takie podejście? Sama w liceum sporo wagarowałam, miałam kiepskie oceny, nauczyciele nie wróżyli mi nic dobrego. Ale maturę zdałam. A na uczelni nikogo nie obchodzą oceny, tylko matura. Jestem po studiach, mam pracę biurową w administracji publicznej, pensję na czas, wczasy pod gruszą, urlop kiedy to mi pasuje, trzynastą pensję, dodatki świąteczne, premie kwartalne. Siedzę w pokoju z dziewczyną, która dużo się uczyła i miała same piątki. Jak się zejdzie coś o szkole i ona mówi, że rodzice teraz nie gonią dzieci do nauki (a powinni jej zdaniem), to jej przypominam, że miałam dwóje i wagarowałam, a siedzimy razem w pokoju. Bardzo się lubimy, po prostu w tej sprawie mamy inne zdanie. Moja kierowniczka też wie, jaką byłam uczennicą. Ma to gdzieś. Liczy się, że dobrze wykonuję swoją pracę i nie zawalam terminów.
Warto pamiętać, że szkoła to tylko kilka lat, a potem jest cała reszta życia. Powtarzam to swojemu synowi. I dużo ważniejszy w tym życiu jest stan naszej psychiki. Oceny to tylko oceny. Niech skupia się na tym, z czego zdaje maturę. Bo przecież o maturę tu chodzi. I żeby mieć zdrowe podejście do nauki.
Sytuacja z egzaminu teoretycznego. 100 osób umiejscowionych w pięciu długich ławkach. Uprzedzając pytania – test pisaliśmy na naszych laptopach, tak że nie było możliwości ściągania od osoby siedzącej naprzeciwko.
Siedziałam przy samym brzegu jednej z ławek, przy ścianie. W pewnym momencie koleżanka siedząca naprzeciwko mnie zrobiła przerażona minę, po czym krzyknęła i wskazując palcem na ową ścianę, oddaliła się od ławki. Było to dość teatralne, muszę przyznać, ale gdy tylko się odwróciłam, to zaraz zrozumiałam czemu.
To był potwór. Wielki, o długich nogach, pająk! Gdy go zobaczyłam, zaraz wstałam, piszcząc jak wariatka. Koleżanka siedząca obok mnie wzięła butelkę wody i zaczęła okładać nią pająka. Po piątym uderzeniu, a każdemu uderzeniu akompaniował dramatyczny krzyk godny predatora, z pająka nie zostało nic.
Nasz egzaminator jedyne co zdołał z siebie wydusić, to czy nas nie poj***ło. No cóż...
A teraz uwaga: był to egzamin policyjny... Tak że jeżeli policja nie przyjeżdża na Wasze wezwanie, to może akurat „coś” stanęło im na drodze? :)
Mieszkałam w dość biednej rodzinie. Wraz z domownikami żyliśmy w osiem osób w malutkim domu bez łazienki. Pamiętam dni, kiedy chodziłam głodna i kradłam sąsiadowi jabłka ze stodoły. Było naprawdę ciężko, później, gdy mój ojciec wyjechał za granicę, było trochę lepiej, lecz musiał spłacać duże długi.
Ojca widziałam kilka razy w roku. Matka, a raczej rodzicielka, wraz z rodzeństwem, znęcali się nade mną psychicznie i fizycznie. Ona nigdy mnie nie przytuliła, nigdy nie usłyszałam, że mnie kocha. Bardzo mi tego brakowało. Chciałam być przez kogoś kochana. Później, gdy moje starsze rodzeństwo (jestem najmłodsza) rozjechało się po świecie, zostałam sama z matką. Zdecydowała, że się przeprowadzimy do ojca. Bardzo nie chciałam jechać, bo tutaj miałam przyjaciółkę, tam nawet nie znałam języka.
Dwa miesiące po przeprowadzce 16-letnia ja poznałam chłopaka. Był jedyną osobą, z którą mogłam normalnie porozmawiać i rozumiał mnie. Rodziców nie obchodziłam ja, czy tym bardziej on... Wkrótce zostaliśmy parą, czułam się jak w bajce, w swoje 17 urodziny pierwszy raz dostałam prezent. W 18 urodziny dowiedziałam się, że jestem w ciąży, on ucieszył się, mimo że wiedział, jak będzie nam trudno. Jego rodzice również jakoś to zaakceptowali. A moi rodzice? Skończyłam z walizkami za drzwiami, zwyzywana od najgorszych. Nie miałam jak skontaktować się z chłopakiem mieszkającym w sąsiednim mieście. Noc spędziłam na ulicy. Rano jakaś uprzejma kobieta zawiozła mnie pod dom chłopaka. Jego rodzice nie mogli uwierzyć w to co się stało, ja próbowałam kontaktować się z rodzeństwem, ale każdy mnie olał. Gdyby nie pomoc rodziców mojego chłopaka, którzy pozwolili zostać u nich, jak długo chcę, nie wiem co by było.
Dziś ciągle mieszkam z nimi i z moim mężem. Mam cudownego synka i rodzinę, jakiej nie miałam nigdy. A biologiczni rodzice? Matka kilka razy dzwoniła i przepraszała, po czym dodawała, że skoro mam taki piękny dom, to mogę im „odpalić” jakieś pieniądze... Brak mi słów.
To prawda, że z rodziną najlepiej na zdjęciu.
Jakiś czas temu zatrudniłe/am się jako konduktor, dopiero od niedawna jeżdżę na służby, powiedzmy, że około od miesiąca, a nie zliczę ile razy źle nazwałem/am kogoś panią/panem. Za każdym razem mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Z moim chłopakiem byłam prawie 8 lat, byliśmy zaręczeni prawie 4 lata. Matka narzeczonego ciągle krytykowała mój wygląd, uważając go za brzydki. Podczas rodzinnych imprez, na których byłam obecna, ciągle słyszałam uszczypliwe uwagi na temat mojego wyglądu. Raz przy wszystkich powiedziała „O Boże, jaką masz pogniecioną sukienkę” (choć nie była pognieciona) i obserwowała reakcje, potem dodała, że w moich wcześniejszych włosach wyglądam lepiej, bo nos mi mniej wystawał... Gdy narzeczony zażartował na temat mojego nosa przy matce, a ja odpowiedziałam, że sprzedam coś, aby mieć pieniądze na operację, jego matka przysunęła się do mojego ucha i powiedziała, że to nie wystarczy, że na poprawienie twarzy potrzebuję znacznie więcej. Było sporo różnych takich uszczypliwości ze strony jego mamy.
Rozstaliśmy się, bo było mi przykro, że narzeczony nigdy nie sprzeciwił się matce, twierdząc, że to ja robię z igły widły i wymyślam problemy. Ma jeszcze dwóch starszych braci, którzy też są starymi kawalerami po 40 roku życia, a mama usługuje im, jakby nie chciała, żeby się ożenili i założyli rodziny. Co jest nie tak? Czy matka szuka idealnej synowej, czy po prostu chce synów tylko dla siebie? Czy to ja przesadzam?
Dodaj anonimowe wyznanie