Gdy mam okres, zawsze kupuję mój piękny zestaw. Czekolada, chipsy, żelki i tampony. Zawsze, od kilku lat. Ostatnio miałam mniej pieniędzy, więc nie wzięłam czekolady. Pani przy kasowaniu powiedziała mi: „A czekolady pani nie zapomniała?”. Zdziwiło mnie to, że pamięta o tym i odpowiedziałam: „Nie mam tyle pieniędzy”. Ona na to: „Ojej, to w te dni to słabo...”.
Gdy zapłaciłam za zakupy i już wyszłam ze sklepu, podbiegł do mnie chłopak, który stał za mną w kolejce. Dał mi czekoladę i już zdążyłam sobie wyobrazić naszą przyszłość, ślub i dzieci, kiedy powiedział: „Moja dziewczyna też ma okres, więc wiem mniej więcej jak to jest i jaka jest lipa, jak przechodzi się przez to bez pełnego zestawu”. Podziękowałam i poszłam płakać :)
Po moich wygłupach żona mi powiedziała, że zachowuję się, jakbym miał 4 lata. Następnego dnia podczas podobnej sytuacji skomentowała, że moje zachowanie można porównać do zachowania pięciolatka.
To chyba znaczy, że dorastam :D
Od kilku dni moja kotka Kluska męczy się okropnie z powodu pierwszej rui. Mamy też koteła, który ma chyba jakieś gejowskie zapędy, bo pazurem jej nie tknie. Dziś w nocy krzyczała, będąc na skraju wytrzymałości, więc co zrobiłam?
Nawilżyłam miękki ołówek oliwką i wsuwałam jej przez kilkanaście minut. Chyba pomogło, bo teraz szczęśliwa śpi.
Ja pierdolę, wyruchałam kota.
Na pierwszym roku studiów moja wieloletnia kumpela przegrała ze mną zakład. W wyniku przegranej miała iść na randkę z wybranym przeze mnie chłopakiem, też moim dobrym kumplem. Rzecz była o tyle pikantna, że ona wolała dziewczyny, a on był podrywaczem, zaliczającym dziewczyny taśmowo. Uwzględniając fakt, że oprócz super wyglądu, ogarnięcia i sporej wiedzy miał jeszcze majętnych i szczodrych rodziców, nie było to takie zaskakujące.
Dziewczyna grzecznie i sumiennie na randkę się umówiła, a jej zachowanie w trakcie spotkania było bez najmniejszych zastrzeżeń. Czarująca, uprzejma, zainteresowana kontrahentem – potrafiła przegrywać z klasą i nie wykręcała się z warunków zakładu. Kumpel był z jednej strony oczarowany, z drugiej zdziwiony, że nie chciała iść do łóżka od razu (to potraktował jako specyficzną grę wstępną), ale i nie była jakoś specjalnie zainteresowana dalszym kontaktem. Wykorzystał wszystkie do tej pory funkcjonujące triki, bez skutku. Przyszedł zatem do mnie i spytał, co z nią jest nie tak. Ten egocentryzm zdenerwował mnie nieco, więc opieprzyłem go i stwierdziłem, że przyczyna leży po jego stronie, bo to on właśnie nie spełnia jej standardów. Po czym zdradziłem mu w sekrecie, że ona jest ekstremalnie sapioseksualna, więc musi po prostu mieć lepsze wyniki egzaminów od niej, a wtedy sama chętnie wskoczy mu do łóżka.
Gość, nieprzyzwyczajony do porażek, zabrał się ostro za naukę. Musiał ją zdobyć. Skorzystałem na tym mocno, bo stworzyliśmy 3-osobową grupę do nauki, której ja byłem głównym beneficjentem. Kumpeli nauka przychodziła bardzo łatwo, kumpel grzebał w źródłach z uporem godnym lepszej sprawy, a ja dawałem sobie wszystko tłumaczyć.
Moja intryga wyszła niczym szydło z worka po egzaminach połówkowych. Udało mu się zdobyć o jeden punkt więcej od niej. Miał i tak fory, bo ona dorabiała wieczorami w knajpie jako kelnerka i musiała to odsypiać. Po pełnej nieporozumień i zaskoczeń rozmowie przyszli do mnie i zażądali wyjaśnień. Aby podkreślić absolutną konieczność usłyszenia całej prawdy, on dzierżył w dłoni kij bejsbolowy, a ona bawiła się sprejem pieprzowym.
Od czasu składania tych wyjaśnień żadna stresująca sytuacja w życiu nie wywołuje u mnie silniejszych emocji. Wystarczy sobie przypomnieć, że uratowała mnie logika, zimna krew oraz wskazówka na fakt, że cała nasza trójka dostała stypendium. Nam dwojgu mocno ułatwiło to życie, a jemu przyniosło uznanie ojca. Do tej pory spotykamy się okazjonalnie. Kumpel ustatkował się, znalazł sobie wyjątkowo inteligentną żonę, „zmieniły mi się, cholera, standardy”, rozwija z sukcesem firmę ojca. Kumpela ma cichy, dojrzewający związek z Brazylijką.
Ja nie narzekam, mogło być gorzej. Czasem zastanawiam się, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby nie mój dość głupi, wymyślony po pijaku żart.
Wiem, że być może moi znajomi to czytają, ale muszę gdzieś się tym podzielić, bo ciężko mi.
Mam 21 lat, od dziecka niezbyt układało mi się w domu... Ciągle krzyki, awantury, wyzwiska... Tata mega kochany człowiek, ale niestety ciągle w pracy. I przyszedł moment, że moja matka, wtedy uzależniona od alkoholu, zaczęła się dziwnie zachowywać... Zaczęła częściej mówić do mnie z brakiem szacunku i się wyżywać na mnie. Z trójki rodzeństwa to zawsze ja byłem tym złym, młodszy brat zawsze miał wszystko co chciał, siostra to samo, ja musiałem zapracować. Z siostrą kompletnie się nie dogadujemy, niedawno powiedziała do mojego ojca, że jak była w ciąży, to chciałem ją skopać (co jest paradoksalne, bo podczas jej ciąży byłem za granicą i byłoby to nawet fizycznie niemożliwe). Wróciłem z Niemiec w dzień 18. urodzin, miałem odłożone trochę pieniędzy. Jak tylko się skończyły, matka wyrzuciła mnie na bruk. Błąkałem się sporo po pustostanach ponad pół roku, czasem przy minus jeden na dworze spałem w starym magazynie, bo gdzie miałem się podziać? Przyszedł moment, że nie jadłem kilka dni i podszedłem pod okno do mojej mamy i zapytałem, czy zrobi mi chociaż kanapkę... Usłyszałem: „Wypierd*laj, bo zadzwonię po policję”. Tata był za bardzo zmanipulowany, żeby mi pomóc.
Przez to wszystko mam problemy z zaufaniem i okazywaniem uczuć, mimo że chcę, ale bardzo często czuję złość. Nie wiem skąd ona się wzięła, bo nie mam specjalnie powodu do złości. Jedyne czego się wstydzę w sumie w tej sytuacji, to że noszę to samo nazwisko co ta kobieta (bo matką nie można nazwać osoby, która niszczy własne dzieci).
Mam 17 lat i jestem uzależniony od walenia konia. Pierwszy raz zwaliłem sobie pod prysznicem, kiedy miałem 14 i wtedy to było dla mnie odkrycie. Potem zacząłem walić do obrazków gołych bab z Google, jakichś randomowych pornosów, a potem nawet do zdjęć koleżanek z klasy. Tygodniowo robiłem to co najmniej cztery razy albo więcej, jak miałem okazję. Były takie dni, że jak sobie porządnie nie zwaliłem, to nie potrafiłem zasnąć. Cztery miesiące temu poznałem na imprezie u kolegi super dziewczynę. Gadaliśmy prawie przez całą noc i widziałem, że chyba też jej wpadłem w oko. Powiedziałem sobie wtedy w głowie, że już zaraz mam 18 i czas już dojrzeć i skończyć z waleniem konia. Problem jest taki, że nie umiem. Cały dzień próbuję o tym nawet nie myśleć, ale koniec końców wracam do domu i to robię. A potem mówię sobie, że to już był ostatni raz i tym razem już na pewno wytrzymam. Jestem wkurwiony na siebie, bo naprawdę zależy mi na tej dziewczynie, a nie chcę, żeby widziała we mnie jakiegoś napaleńca.
Mam 21 lat, większość z moich znajomych ma już swoją drugą połówkę. Ostatnio kupiłam sobie psa, nazwałam go Maks. Teraz jak znajomi pytają, co robię, odpisuję im, że leżę z Maksem.
Pogratulowali mi, że w końcu kogoś znalazłam...
Odkąd sięgam pamięcią, uwielbiam zbierać paragony, bilety autobusowe, tramwajowe, bilety do kina, wejściówki na koncerty etc. (oczywiście co jakiś czas robię przegląd generalny mojej torebki i portfela i wyrzucam najstarsze).
Moja przyjaciółka zawsze śmiała się z tego i mówiła, że mam większy burdel w portfelu niż w pokoju. Cóż, nigdy nie powiedziałam jej dlaczego je zbieram, sama wiem, jak głupi jest powód.
Ale wam chyba mogę powiedzieć, prawda?
Zbieram je, żeby mieć alibi. Tak, dobrze czytacie. Alibi. Bo co jeżeli akurat ten jeden raz nie wezmę paragonu, ktoś zostanie zamordowany, a ja będę podejrzana i nie będę mogła udowodnić, że w momencie popełnienia przestępstwa jadłam nuggetsy po drugiej stronie miasta?
Na lekcji języka polskiego w podstawówce mieliśmy za zadanie wymyślić historię do obrazu. Obraz przedstawiał czerwony dom na skale, gdzieś na środku oceanu. Każdy napisał historię o rodzinie, kotkach, pieskach...
Ja napisałam o dwóch jodłujących Niemcach, którzy byli braćmi i w piwnicy znaleźli w ducha swojego brata, który też jodłował.
Byłam kreatywnym dzieckiem.
Nie umiem swobodnie rozmawiać z ludźmi. Często mój sposób komunikacji opiera się na wypowiadaniu bzdur czy absurdów po to tylko, by podtrzymać konwersację.
Boję się być odrzucana i zdaję sobie sprawę z tego, jak mogę być postrzegana przez innych. Trudno mi czuć się swobodnie w towarzystwie, a jedno nieprzyjazne spojrzenie wprawia mnie w stan niepokoju.
Jestem świadoma, że moje słowa mogą brzmieć nieco absurdalnie, ale to odzwierciedlenie mojego codziennego życia. Już od najmłodszych lat miałam trudności z nawiązywaniem przyjaźni. Inne dzieci często kpiły ze mnie. Po pewnym incydencie w 4. klasie postanowiłam się zmienić i tak stałam się osobą, którą jestem dzisiaj. Może ludzie postrzegają mnie jako osobę pragnącą uwagi – być może mają rację. Gdy ktoś do mnie podchodzi, czuję się niespokojnie, a suchość w ustach i drżenie to moje typowe reakcje. Czuję się źle z tym, w jakiej jestem teraz sytuacji, a terapia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów.
Ten post to moja próba wyrażenia siebie, choć zdaję sobie sprawę, jak to może brzmieć dla innych.
Dodaj anonimowe wyznanie